Zapraszamy do lektury drugiej części naszej rozmowy, w której rozkodowujemy Titanica z Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu w reżyserii Michała Siegoczyńskiego. Jeśli jeszcze nie czytaliście części pierwszej – zacznijcie tu.
Natalia Kamińska, Mateusz Kaliński

Mateusz: Bardzo się cieszę, że Siegoczyński sięgnął po wątek klasowy. Prawda, mamy teraz zeitgeista opowiadania sobie różnych historii o klasowości, reżyser Titanica jednak podejmuje tu ciekawe, pogłębione wątki. Wydaje mi się, że Siegoczyński jest świadomy tego, co Slavoj Žižek kiedyś powiedział na temat filmu Camerona: jest to w zasadzie film o bogatej dziewczynie, która jest tak bardzo znudzona swoim życiem, że dosłownie szuka jakiegoś biednego chłopaczyny. Bo może i jest biedny, ale przynajmniej żyje pełnią życia. Biegają po statku, plują do oceanu i wspaniale bawią się na potupajce pod pokładem. Rose w końcu może przełamać kilka nużących konwencji. Jaka jest więc jedyna pozytywna bohaterka Titanica? Žižek twierdzi, że jest nią góra lodowa i ja się z nim w sumie zgadzam. Ponieważ tylko zatonięcie statku, śmierć Jacka jest w stanie uratować tę miłość – a przynajmniej iluzję gorącej, namiętnej miłości, jedynej takiej w całym życiu. Gdyby Jack nie umarł, to oni trzy tygodnie później by się podusili ze złości na siebie. Siegoczyński przeprowadza taką wizję “ocalenia”: arystokratka jest wściekła na chłopaczynę, chłopaczyna wściekły na arystokratkę.
Natalia: W pełni się zgadzam z tobą i Žižkiem. Miałam też taką refleksję, która przyszła dopiero przy przetworzeniu Titanica przez Siegoczyńskiego. Myślałam sobie o różnych życiowych sytuacjach, gdy spotykałam się z kimś i zastanawiałam się, jakby to było, gdybyśmy poznali się na Titanicu. I doszłam do wniosku, że gdyby te relacje przebiegały w podobnych warunkach – odcięcie od reszty świata, nuda statku, podniecający posmak buntu i jeszcze tragiczna śmierć, która nie pozwala na rozczarowanie się sobą po kilku tygodniach – to takich wielkich miłości miałabym pewnie już z dziesięć.
Mateusz: I to pewnie byłyby największe miłości w twoim życiu.
Natalia: O każdej mogłabym napisać książkę i cierpieć przez nią do końca życia. Ale że nie było tej góry lodowej, to zamiast podniosłej tragedii pojawiała się nuda. To jest chyba największa tragedia Titanica – Jack musi zostać przez Rose poniekąd całkowicie skonsumowany, żeby ona mogła przeżyć swoją wielką miłość. Gdyby nie umarł, byłby tylko miłostką, romansem poprzedzającym nudne małżeństwo z bogolem.
Mateusz: Przyznam, że trochę mi zabrakło pewnego dopełnienia tej miłości, która się pojawiła w filmie Camerona. Trochę czekałem na odtworzenie sceny, w której Rose po latach, jako staruszka, wychodzi na dziób statku tylko po to, by ciepnąć do oceanu naszyjnik z klejnotem. Byłoby to dość wymowne.
Natalia: Ale też z drugiej strony… Zostawcie Titanica, nie wyciągajcie go.
Mateusz: I wydaje mi się, że Siegoczyński jednak rozważa jakieś szczęśliwsze zakończenie dla tych bohaterów: może w zaświatach, może przez ciążę, a może w naszej pamięci kulturowej, czyli tym, co się rozrasta wokół tego artefaktu-filmu.
No dobrze, ale to tylko tropy interpretacji. Zapytam więc obcesowo: czy jest to twoim zdaniem dobre przedstawienie?
Natalia: Na pewno nie jest złe, jednak troszkę chaotyczne, i to nie tylko ze względu na charakterystyczną metodę pracy Siegoczyńskiego, bo jednak Noce i dnie były dużo bardziej precyzyjne, stanowiły spójną wypowiedź. Jednocześnie sztuka performatywna ma tę specyfikę, że nie możesz się do niej wielokrotnie wracać. Zastanawiam się więc, czy może na poziomie konceptu jest to dzieło skończone, tylko jest po prostu nieskrojone na ograniczone możliwości odbioru.
Mateusz: Mam tak, że jeżeli pojawią się u mnie jakieś wątpliwości, to patrzę na reakcję widowni. A widownia na Titanica reagowała dość żywo. Sporo żartów siadło, wzruszenia zrobiły, co miały zrobić i wzruszyły.
Jednak w miarę trwania spektaklu widownia zaczynała się rozstrajać. Jeżeli mam oczywiście rację z tym rozstrojeniem, które wcześniej stwierdziłem.
Natalia: Ale to jest właśnie ciekawe w tym spektaklu.

Mateusz: I jedno pytanie mi się po głowie pałęta. Po co to wszystko? Czy warto było szaleć tak? Czemu ma służyć rozstrojenie tej widowni?
Natalia: Myślę, że twórcy świadomie korzystali z pewnych klisz rejestrów emocjonalnych związanych z gatunkami filmowymi czy konkretnymi ikonicznymi scenami (jak ta na dziobie statku). Dawali nam takie paczuszki afektywne, które mamy zakodowane na poziomie kulturowym i świadomie wykorzystywali to jako środek wyrazu. Grali na nich jak na instrumencie, budowali napięcie, rozbijali je, żonglowali przeżyciami. Co chwila mieliśmy sytuacje, w których nie do końca było wiadomo, co jest na serio, a gdzie jest zgrywa; co wynika z naszych oczekiwań emocjonalnych, a co z wypływa ze sceny; co jest kliszą kulturową, a co relacją z rzeczywistością. To rozedrganie wydaje mi się bardzo ciekawe. Nadal jednak zostaję z pytaniem: po co?
Mateusz: A może nie musimy wiedzieć. Może to właśnie nie chodzi o to, żeby wiedzieć, tylko doświadczyć. Jak byliśmy w kinie na Szatańskim tangu Beli Tarra na podstawie powieści ostatniego noblisty, László Krasznahorkaia…
Natalia: Spędziliśmy w kinie osiem godzin!
Mateusz: …to doświadczyłem właśnie rozstrojenia: oglądasz film, który dosłownie widza próbuje zamęczyć. Otumanić, rozkołysać i nieco uśpić. Zmęczyć w taki sposób, żeby coś to w tobie poruszyło.
I być może też trochę chodzi o to w spektaklach Siegoczyńskiego. Rozkołysać ten statek – oszołomić treścią i wymusić nieco inny rodzaj odbioru, który nie do końca pokrywa się z odbiorem rozumowym. Do tego prowokuje cię do dania nura w oceanie pamięci kulturowej wokół wszystkich kontekstów Titanica.
Natalia: Wiesz, z czym mi się to zaczyna kojarzyć? Z wizytą w Muzeum Narodowym czy na Biennale. Tam z definicji jest miszmasz, musisz mieć zaprezentowane różne epoki, kraje, artystów, nurty, a tu jeszcze jakiś antyk, sztuka religijna czy użytkowa, tam instalacja czy inne wideo. Jest tego bardzo dużo i tak sobie chodzisz i chłoniesz, masz bardzo dużo emocji, dużo przeżywasz, dużo widzisz. Sama budujesz sobie doświadczenie – możesz pójść w lewo, w prawo, próbować wyłapać wszystko albo pójść za tym, co cię pociąga. To zapamiętasz, tamto zapomnisz, jeszcze czegoś innego w ogóle nie zrozumiesz. Potem nie do końca wiesz, co widziałaś. Masz wrażenie totalnego barokowego nadmiaru. Myślisz sobie: chodziłam cały dzień po muzeach, nie wiem, co z tego wynika, ale było super. I gdzieś to wszystko w tobie zostaje.
Mateusz: Zgoda, wystawy stałe w Muzeum Narodowym mają za zadanie przechować jakiś ślad ludzkiej pamięci, który nie do końca poddaje się narracji kuratorskiej. I tak samo widzieliśmy na przykład w Warszawie, Krakowie, Gdańsku, ale też w Gallerie dell’Accademia w Wenecji czy w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu. Mamy tam dzieła z różnych kontekstów kulturowych, różnych stylów i epok wrzucone do wspólnej przestrzeni. Spektakle Siegoczyńskiego zdają się także kolekcjonować różne przedmioty.
Myślę nad jeszcze jedną kwestią. Czy zwróciłaś uwagę na to dość subtelne queerowanie historii? Rose staje się Rossem, który kojarzy się bardziej z imieniem męskim, do tego cross-dressing męża jednej z bohaterek, także parada męskich nóżek.
Wydaje mi się, że te wątki wracają u Siegoczyńskiego. Na przykład w Potopie striptease Rocha Kowalskiego. Jednak są to takie właśnie drobne momenty, które nie wskazują na to, że ten spektakl jest o, nie wiem, jakiejś historii nieheteronormatywnej, ale sygnalizuje, że ale w sumie mógłby być.
Natalia: Wiesz co, chyba jednak mi się to wszystko spina! Z jednej strony mamy cały ten fenomen kulturowy Titanica, czerpanie przyjemności z prawdziwej tragedii poprzez zachwyt nad jej fikcyjnym odwzorowaniem. Realne cierpienie zostaje spieniężone jako publiczne widowisko, na którym kochamy przeżywać wielkie emocje. Jednocześnie Siegoczyński eksponuje cały brud stojący za produkcją filmu – konflikty aktorów, kwestie finansowania, komercjalizacji, starcia wielkich ego. Większość postaci pojawiających się w anegdotycznych scenach, które do tej pory jakoś mi nie pasowały do całości, zdaje się być bardziej zainteresowanych życiem iluzją niż rzeczywistością – od trzech cougar-gracji w pogoni za wieczną młodością przez psychofankę DiCaprio po komicznie skłócone małżeństwo. Fikcja (czy autofikcja) jest atrakcyjniejsza niż rzeczywistość. Titanic-film porusza bardziej niż Titanic-tragedia.

Mateusz: Tak, ja się z tym zgodzę, ponieważ można zaryzykować taką właśnie tezę, że ci bohaterowie mimo wszystko z jednej strony byli poza kontekstem, a z drugiej paradoksalnie głęboko w tym kontekście osadzeni. Wchodzimy w taki rejon dziwnej nierozstrzygalności: w jakim oni świecie funkcjonują? Na przykład te trzy gracje, które robią na statku to, co w zasadzie powinny robić, czyli doskonale się bawią, czasem się zalecają do marynarzy, czasem łaskawie rozdają uśmiechy.
Ale co się dzieje w finale ich historii? Nie mają kompletnie pojęcia, jak z niej wyjść. One są zagubione w tej dziwnej, nieokreślonej przestrzeni, która jest pustką wobec historii i pamięci kulturowej. W zasadzie znamy je jako kobiety Rubensa, wdzięczące się, młode, oddające ducha epoki. A u Siegoczyńskiego gracje stają się stare, wraca nam antyk i doświadczenie tragiczności świata.
Antyk był takim dla człowieka głęboko tragicznym. Tu nie chodzi o konteksty historyczne, często wojny i warunki sanitarne, bo to dosłownie pierdoły, ale takie osadzenie człowieka w świecie, który jest poddany jakiemuś fatum, jest poddany woli bogów i ich igraszkom. Bo też się często zdarza w tragedii greckiej, że bogowie to banda wrednych idiotów, która się ludzkim losem się trochę bawi i trochę ten ludzki los ma za nic. Ale mimo wszystko człowiek jakoś musi w tym żyć. Bo jak z tej takiej matni może wyjść?
Natalia: Tych tropów antycznych pojawia się kilka. Mogą naprowadzić nas na to, że zafascynowanie cierpieniem i odczuwanie przyjemności z tragicznych historii nie jest właściwością popkultury, tylko czymś, co towarzyszy ludzkiej cywilizacji praktycznie od jej początków.
Ja jednak zmieniłam zdanie i teraz spektakl wydaje mi się spójniejszy, a tobie?
Mateusz: Jestem złą osobą do pytania o to, czy spektakl mi się podoba, ponieważ zwykle większość mi się podoba i w większości rzeczy znajduję jakąś wartość, która prowokuje mnie do przemyśleń. Niemal zawsze cieszę się, że coś zobaczyłem i tak samo cieszy mnie doświadczenie Titanica Siegoczyńskiego. Choć mam wrażenie, że pewne rzeczy nie do końca tu wyszły, to dał mi ten spektakl dużo radości interpretacyjnej.
Natalia: Rozmawiamy o nim już od godziny i nie jest to wymuszone.
Mateusz: I wciąż mam wrażenie, że czasu nam brakuje, by wszystkiego dotknąć.

0 komentarzy